
“NaszWywiad”: Morsuje, sędziuje i biega maratony. Mało? Poczytajcie co jeszcze ciekawego robi Konrad Kolak sędzia z Nowego Sącza. Możecie być zaskoczeni!
Konrad Kolak opowiada nam nie tylko o swoich pasjach, ale także o tym czym różni się gwizdanie w III lidze, a w klasie B. Co trudnego jest w sędziowaniu i jak sobie radzić z popełnianymi błędami. W NaszejRozmowie z najlepszym sądeckim sędzią rozmawia Damian Szczerba.
Zima wchodzi do lodowatej wody, latem biega maratony, między czasie szefuje sądeckim sędziom, a sam gwiżdże na poziomie trzeciej ligi. Jego zainteresowaniami można obdzielić pół plutonu wojska. Mimo to ciągle robi swoje.
Czy o czymś zapomniałem?
W zasadzie są to moje wszystkie największe pasje. Jest jeszcze muzyka elektroniczna, to taka moja równoległa miłość uzupełniająca pozostałe.
A góry?
Tak oczywiście góry też, to jest już na pewno komplet. Moim zdaniem dywersyfikacja równych pasji pozwala mi silnie się cieszyć każdą z nich. Jak chwile nie byłem na festiwalu, to poszedłem w góry. One wymiennie się uzupełniają i sprawiają że robiąc coś innego tęsknie za tym poprzednim. Dla tego wracam do nich regularnie.
Przyznam że zakres twoich zainteresowań momentami jest dla mnie szokujący. Ja nigdy nie wszedł bym do lodowatej wody. Namów mnie na morsowanie.
Dobry czas na takie pytanie. Teraz jest szczyt sezonu na choroby. Wszyscy chorują. Ze smutkiem na nich patrzę, na szczęśnie mnie to nie dotyczy bo jestem zahartowany. Szczerze mówiąc też tego nigdy sobie nie wyobrażałem. Jak widziałem tych ludzi w TV, to musze przyznać że byli dla mnie wariatami. Teraz okazuje się ze się da. Potraktowałem to jako przełamanie swoich ograniczeń. Wyjście ze strefy komfortu i pokazanie samemu sobie ze potrafię. Teraz jak wchodzę do lodowatej wody, to jest mi tak przyjemnie że bym tam siedział i siedział i nie wychodził. Po pewnym czasie jest to bardzo przyjemne. Po za tym, jeżeli nie lubisz zimy brakuje ci światła to morsowanie jest tą rozrywką, która zmienia diametralnie podejście do okresu zimowego i pozwala odnaleźć coś w nim pozytywnego. Takie jest właśnie dla mnie morsowanie i myślę ze takie było by też dla ciebie. Muszę z przymrużeniem oka przyznać, że morsowanie sprawia że człowiek nagle robi się medialny i każdy chce z nim porozmawiać. Zwiedziłem chyba wszystkie lokalne stacje radiowe, choć zupełnie nie taki był plan. Bycie takim lokalnym celebrytą jest efektem raczej ubocznym.
No dobra, do lodowatej wody pewnie łatwiej bym wszedł niż przebiegł maraton. Rozumiem ze można iść przebiec jeden, dwa, dziesięć kilometrów, ale maraton?
Też nigdy nie myślałem o maratonie. Kiedyś nasz kolega sędzia Czesiek Łękawski opowiadał że szykuje się do maratonu. Gdy dowiedziałem się ze go ukończył, był dla mnie kosmitą. Ja rozpoczynałem spokojnie, ale pokonując kolejne dystanse w tym półmaratony, apetyt rósł w miarę jedzenia. Pomyślałem sobie ze skoro inni potrafią to ja też. Maraton nie jest prosty. To zaoranie organizmu, przez co nie każdy ma predyspozycje do jego ukończenia. Można nabawić się naprawdę wielu kontuzji. Ja traktuje go, jak pokonanie swoich słabości, udowodnienie ze potrafię, zrealizowanie dużego wyzwania i przynosi mi to dużą satysfakcje. Jest czymś takim jak wizyta u psychologa. Biegam od dziecka, najpierw dla przyjemności, później poprzez sędziowanie. Jedno i drugie bardzo mi pomaga, jest to efekt synergii. Muszę jeszcze wspomnieć jak to się zaczęło. Trzy lata temu nasz kolego sędzia Kazek Pietrucha z Przyszowej, namówił mnie na półmaraton. Złapałem bakcyla i tak jeżdżę po Polsce i po świecie. Cieszę się że można to połączyć z moją pasją do podróżowania. Dawniej zwiedzałem świat głównie w poszukiwaniu festiwali muzycznych. Teraz nie tylko muzyka, ale również biegi.
Polska – zagranica – jakie maratony ukończyłeś?
Pełne maratony mam na swoim koncie cztery. Ukończyłem w Berlinie i Atenach, a w Polsce w Krynicy i Krakowie. Znaczy to mniej więcej tyle że wśród maratończyków jestem jeszcze trampkarzem ale idę dalej i ciągle będzie ich przybywać.
Co się czuje na 33 km maratonu?
Fajnie wstrzeliłeś się z tym kilometrem. W okolicach trzydziestki zawsze jest najtrudniejszy moment. Biegacz opada z sił, a meta jest, tak daleko ze jej ani nie widać i nie czuć. Bardzo trudny etap i fizycznie i psychicznie. Praktycznie na tych kilometrach u każdego pojawia się swoisty kryzys. Wszystko wtedy boli, stopy drętwieją, kolana kują, mięśnie nie niosą. I wiesz co? To wtedy właśnie zaczyna się najfajniejszy moment w tym biegu. Zaczynasz walkę nie z trasą, a z samym sobą. Chcesz dać z siebie wszystko. Odsuwasz głupie myśli, a jest ich sporo – po co mi to było? Po co tu jestem, lepiej odpuścić, zatrzymaj się, zejdź z trasy, po co się torturujesz? Trzeba walczyć z tymi demotywującymi myślami. Wtedy uwalniasz silną wolę i wmawiasz sobie sobie: to nie pierwszy raz, nie bądź cienias, nie jestem mięczakiem, trzeba walczyć, wstyd żeby teraz zjeść. Bo wiesz? Nie o to chodzi aby się poddać tylko żeby osiągnąć metę, żeby po prostu dobiec. Staram się myśleć o czymś przyjemnym, co czeka mnie na mecie.
Pewnie o spotkaniu z dziewczyną…
(śmiech) W Grecji akurat jej nie było. Po takim wysiłku najlepiej smakuje zimne, pyszne piwko. Wiem że gdy osiągnę wyznaczony cel, bez względu na rezultat, będę się czuł jak młody bóg.
Powiedzmy że rozumiem, ale muszę zadać to pytanie by zamknąć temat biegów. Tak właściwie, to po co to robisz?
To mój wielki cel w życiu, który pcha mnie do przodu. Bieganie dla mnie to świetny sposób na wprowadzanie się w świetny nastrój, zaryzykuje stwierdzenie że działa na mnie jak naturalny narkotyk. Tak rzeczywiście jest. Gdy jestem w gorszym nastroju, to nie unikam wyjścia pobiegać do lasu czy nad rzekę. Wiem że gwarantuje mi to reset i powrót dobrego nastroju.
Biegi, morsowanie, góry, muzyka. Ale to z sędziowaniem większość cię kojarzy. To praca na boisku sprawiła że kiedyś spotkaliśmy się, a dzisiaj rozmawiamy. Pamiętasz swój pierwszy mecz?
Tak pamiętam. To był mecz w Łącku. Jako nastolatek pojechałem tam nawet razem z rodzicami. Kibicowali mi z trybun. Raz, że stresował mnie mecz, to jeszcze ich obecność to potęgowała. Byłem asystentem. Poszło w miarę gładko, choć wiadomo, pokrzyczeli na mnie kibice, którzy wychwycili że jestem młody i zestresowany. Generalnie mecz wspominam bardzo pozytywnie.
Cofnijmy się zatem jeszcze troszkę. Jak trafiłeś do sędziowania?
Przemek Tokarczyk wówczas mój sąsiad i troszkę starszy kolega ciągle mnie namawiał. Do końca mnie jednak nie przekonał, ale zaszczepił pewną iskrę. Wiedziałem że wysoko w sędziowskiej hierarchii stoi dyrektor mojego ówczesnego starosądeckiego liceum Marian Kuczaj. Dlatego poszedłem do niego. On mnie pokierował i kazał przygotować się do egzaminu. Zrobiłem to sumiennie, bo zdałem bardzo dobrze i tak się zaczęło. Nigdy nie będę bał się zaryzykować stwierdzenia, że to dzięki Marianowi Kuczajowi doszedłem tu gdzie jestem.
Wiec? Powiedz wszystkim, gdzie jesteś?
Jestem obecnie szefem struktur sędziowskich w Nowym Sączu. Prowadzę w roli sędziego głównego mecze trzeciej ligi i wszystko co poniżej. Sędziowanie to moje naturalne środowisko. Mocno się tu zakorzeniłem, mam tu kolegów i przyjaciół. Jest jak w rodzinie.
W pewnym sensie i mnie wyszkoliłeś. Pamiętam jak kiedyś zbyt sztywno trzymałem się przepisów. Powiedziałeś mi wtedy że oprócz znajomości przepisów, ważne jest ich umiejętne używanie. Teraz UEFA nazywa to oficjalnie zarządzaniem. Wówczas sami musieliśmy do tego dojść.
Sędzia powinien być psychologiem, powinien zawsze sędziować zgodnie z przepisami gry. Powtarzam zawsze. Co nie znaczy że są one sztywne. Można je i trzeba umiejętnie dostosowywać do zaistniałej sytuacji. Po pierwsze tak by mecz się szczęśliwie zakończył, po drugie by zachować odpowiedni porządek i aby przez cały czas nie utracić niezbędnego autorytetu. Znajomość przepisów to połowa sukcesu, druga połowa to odpowiednie podejście psychologiczne, zarządzanie, umiejętność czytania i przewidywania gry, aż wreszcie umiejętne i bystre zastosowanie litery prawa w każdej zaistniałej sytuacji.
Co w tym wszystkim jest najtrudniejsze w sędziowaniu?
Największą trudnością jest umiejętność pracy pod presją. Poradzenie sobie z naciskiem jaki wywołują zawodnicy. Wiadomo że większość z nich próbuje wymusić decyzje korzystne dla własnej drużyny.
Do tego umiejętność poradzenia sobie ze stresem oraz zdolność zajęcia asertywnej postawy. Nawet najprostsze sytuacje wydają się być oczywiste w sterylnych warunkach, kiedy nie ma presji czasu i ludzi. Natomiast potrafią się one szybko przerodzić w trudne, zawiłe i nieoczywiste. Myślę że to jest tutaj najtrudniejsze.
Czyli mocna psychika to podstawa?
Zdecydowanie. Najlepsi sędziowie potrafią odciąć swój układ nerwowy i podejmować decyzje w sterylnych warunkach, nie czując tych emocji, jakie buzują na boisku i trybunach. Już samo wyjście na stadion i sędziowanie w obecności setek tysięcy kibiców nie jest takie proste jak się wydaje. Trzeba też pamiętać że nasze decyzje na boisku często mają też wpływ na życie innych ludzi po za nim. Może od tego zależeć premia lub wypłata zawodników, trenerów, w wyższych ligach ktoś może stracić pieniądze od sponsorów, jest tego sporo. Na pewno mocna psychika jest bardzo potrzebna by udźwignąć ciężar prowadzenia meczu ze świadomością popełnionego błędu.
Jak sobie wtedy radzisz? Dla obrazu, podajmy przykład: Dyktujesz rzut karny za zagranie piłki ręką, po czym po wykonaniu i wznowieniu gry słyszysz, jak napastnik mówi do kolegi że karnego być nie powinno, bo to on zagrał ta piłkę ręką.
Zmieniało się to u mnie na przestrzeni lat. Jako młodemu sędziemu zdarzało się podchodzić do takich sytuacji bardzo emocjonalnie. Potrzebowałem dużo czasu aby wyczyścić psychikę i jak najszybciej przestać o tym myśleć. Później dojrzałem. Nie przechodzę obok błędu do porządku dziennego. Z biegiem lat zrozumiałem że każdy sędzia się myli. Ja, ty, on i że jest to naturalne. Nie jest to powód do wstydu czy obwinień. Pewnie zabrzmi to jak banał, ale nie popełnia błędów tylko ten kto nic nie robi. Ta stara prawda jest ciągle prawdziwa. Z biegiem lat i nabierania doświadczenia nauczyłem się odcinać swoja psychikę od popełnionego błędu. Jeżeli się nie odetniesz tylko rozmyślasz, a zawodnicy o tym przypominają, by robić presje, to zaczynasz popełniać kolejne błędy i rodzi się niebezpieczna pokusa aby naprawić błędem.
Chyba nie ma nic gorszego?
Tak, to najgorsze co można zrobić w sędziowaniu. Jeżeli nie potrafisz się od tego odciąć, zaczynasz kalkulować i wpływa to negatywnie na poprawność kolejnych decyzji. Ciężko mi to wytłumaczyć w prostych słowach, jak sobie radze z czymś takim na meczu. Na pewno staram się odciąć swoją psychikę i mocno koncentruje się na tym co tu i teraz, a już nie na tym co przed chwilą. Warto później przeanalizować czemu ten błąd się popełniło. Ważne żeby było to podejście analityczne, a nie emocjonalnie. Zdarza się że mam wówczas niedosyt. Jednak jestem na tyle dojrzałym sędzią, że nie obawiam się przyznać do popełnionego błędy. Nie pudruje takich sytuacji i nie wstydzę się ich. Mam świadomość ze błąd może popełnić każdy i nie jest to nic wstydliwego.
W polityce modna jest ostatnio „mowa nienawiści” w sędziowaniu jest ona od dawna i śmiało można powiedzieć że jak mąka w piekarni?
Nie wiem czy jest to dobre porównanie. W piekarni mąka jest pożądana, a na boisku mowy nienawiści nikt nie może tolerować. Poniekąd jest stałym elementem naszego fachu, ale też trzeba przyznać że takich meczów jest zdecydowanie mniej, niż więcej.
Jak sobie z nią radzisz?
Jeżeli jest ona ze strony piłkarzy lub działaczy to mogę adekwatnie reagować. Jeżeli jest z trybun to nie mam na to wpływu. Z czasem sobie wyrobiłem mechanizm obronny. Potrafię odciąć się od trybu i nic do mnie nie dociera. Skupiam się tylko na tym co na boisku. Sędziowie musza być na prawdę twardzi i odporni psychicznie żeby się nie zniechęcić i żeby się w tym wszystkim nie pogubić. Osobiście uważam, że sędziowanie bardzo mi w życiu pomogło. Zahartowało mnie psychicznie i wyrobiło odpowiedni charakter.
W trzeciej lidze jesteś – użyjmy ściągi w postaci serwisu 90minut.pl – dziewięć sezonów! To bardzo, bardzo długo? Dlaczego nie awansowałeś nigdy na szczebel centralny?
Szczebel centralny to już elita sędziowska w Polsce. Są to arbitrzy pod skrzydłami PZPNu sędziujący od 2 ligi wzwyż. 3 liga to przedsionek tego szczebla i dlatego tak trudno się tam dostać. To wąska i wyselekcjonowana grupa. To ok. 50 sędziów na ponad 10 tys. sędziów w Polsce.
To czego tobie zabrakło?
Tak naprawdę to nie wiem. Nie ma tutaj rankingów, nie ma nic wymiernego. Mogę z obserwacji pomeczowych wywnioskować czy byłem blisko, czy daleko. Byłem na gwiazdce (w III lidze sędziowie gwiazdkowi, to grupa mająca szanse na awans – przyp. red.) trzy razy, za pierwszym razem brakło doświadczenia i rutyny, dwa kolejne razy byłem już blisko, mecze poszły mi dobrze. Nie wiem, może popełniłem o jeden błąd na meczu za dużo i nie pozwoliło mi to na awans, Może brakło sędziowskiego szczęścia, a może też to, że nasz Nowy Sącz, nie jest na widoku sędziowskiej centrali.
Będąc sędzią w randze trzeciej ligi najczęściej i tak sędziujesz w naszych lokalnych stronach. Dużo działaczy czy zawodników już o tym wie, że np. wczoraj gwizdałeś w Lublinie czy Rzeszowie, i oczekują od ciebie bycia nieomylnym. Odczuwasz taką presję?
Myślę że jeżeli faktycznie o tym widzą to patrzą na mnie z szacunkiem. Ja nie odczuwam od nich większej presji. Uważam że bardziej mi to pomaga w niższych ligach niż utrudnia. Czuje bardziej sympatie i uznanie. Chciałbym w tym miejscu coś zaznaczyć. Nie uważam aby trzecia liga była czymś tak wysokim, abym miał to nad wyraz odczuwać. Na pewno nie czuje się z tego tytułu bardziej dumy. Jeżeli coś takiego ma mi pomóc, to faktycznie, podczas sytuacji kontrowersyjnych zauważyłem że zawodnicy mają do mnie większe zaufanie. Zdarzają się oczywiście sytuacje że ktoś oczekuje ode mnie bycia nieomylnym, ale nigdy taki nie będę. Błędy popełniam jak każdy, czy to w klasie B, V czy III lidze.
Na pewno masz w życiorysie mecze którymi mógłbyś się pochwalić kiedyś dzieciom. Jakie to spotkania?
Najsilniej w pamięci zapadają mecze w klubach z dużą tradycją z pięknymi stadionami lub tzw. spotkania na szczycie. Czasem lubi się to nawet zejść do pary. Gwizdałem na nowym i pięknym stadionie Motoru Lublin z niegdyś ekstraklasowym KSZO Ostrowiec Świętokrzyskim. Rozstrzygałem też mecze Stali w Rzeszowie, także z Motorem, albo we wspomnianym Ostrowcu, ważny mecz z Resovią. To właśnie występy na takich stadionach gdzie chodzi dużo ludzi, gdzie są uznane marki, gdzie wreszcie jest doping, to takie mecze sprawiają dużą przyjemność, ale jednocześnie są też olbrzymim ciężarem gatunkowym.
Kiedy w sobotę sędziujesz w sławnym Lublinie, a w niedzielę w którymkolwiek klubie z B klasy, nie masz problemu z odpowiednią motywacją i przyłożeniem się do meczu?
Oczywiście że jest to zupełnie inny świat. W III lidze to już piłka półprofesjonalna. Tam wszyscy z tego żyją, a podejście do meczu jest zupełnie inne niż na naszej klasie B. Nie mniej, chociaż w klasie B wszyscy robią wszystko społecznie i amatorsko, gdzie i umiejętności i murawa jest dużo gorsza i atmosfera około meczowa też. To tak naprawdę wcale nie postrzegam tych ludzi gorzej. Tutaj widać ich poświecenie, choć nikt im za to nie płaci. Takich ludzi trzeba szanować równie mocno jak tych zawodowców. Tamci może są lepsi piłkarsko ale robią to nie tylko z pasji, a ci nasi lokalni działacze i piłkarze robią to tylko dla czystej satysfakcji.
Po takim meczu w III lidze, klasa A czy B to chyba zwolnione tempo? Sędziowanie powinno być łatwiejsze.
Nie. Oczywiście że nie. Na B klasie, sędziowanie jest znacznie trudniejsze niż w III lidze. Trzeba być o wiele bardziej skoncentrowanym. W „trójce” jest wyższa kultura gry, inna świadomość przepisów, łatwiej się ustawić i oni są bardziej zdyscyplinowani. Natomiast tutaj niżej, wyzwań jest dużo więcej. Zawodnicy czasem nie rozumieją podstawowych przepisów, murawa gorsza, technika słabsza, brakuje zdyscyplinowania, a i sędzia ma bliższy kontakt z kibicem. Możecie mi Wierzyc lub nie, ale na meczu ligi lokalnej odczuwa się dużo większą presje niż na dużym stadionie, gdzie tam, w tym zgiełku nic osobistego do sędziego nie dociera. Na małym stadionie kibic może zwrócić się bezpośrednio do sędziego. Po za tym, w piłce lokalnej często sędziuje się znajomym, co powoduje ze ciąży na arbitrze wiesza odpowiedzialność. W takich meczach człowiek chce wypaść jak najlepiej aby nie było kontorsji i niezadowolenia.
Pytałem po co biegasz, to teraz zapytam po co sędziujesz?
Jest to moja pasja, naturalne środowisko i uzależnienie. Czuje się tu świetnie. Gdybym miał zrezygnować z sędziowania to było by to dla mnie bardzo ciężkie. Sędziowaniem można się cieszyć tak samo jak grą w piłkę. To też forma sportu. Do tego satysfakcja z dobrze poprowadzonych zawodów. Każda dobra ocena mojej pracy wynagradza mi wszystkie trudy i niepowodzenia.
W NaszymWywiadzie z Konradem Kolakiem rozmawiał Damian Szczerba
fot. FB Konrad Kolak, starosadeckie.info

Archiwum
Musisz to przeczytać!
-
IV Liga
/ 3 lata temuAdrian Basta zawodnikiem Barciczanki Barcice
Beniaminek IV ligi Barciczanka Barcice dokonał sporego wzmocnienia, szeregi zespołu zasilił doświadczony obrońca, Adrian...
przez Sebastian Stanek -
A klasa
/ 3 lata temuJednak szesnaście zespołów w sądeckiej A – klasie
Głosowanie korespondencyjne klubów w sądeckiej A – klasie przeważyło w stosunku 10 do 4...
przez Sebastian Stanek -
A klasa
/ 3 lata temuDecyzja podjęta czternaście drużyn w A – klasie
Po ostatnim “gorącym” spotkaniu przedstawicieli klubów z lokalnymi władzami pozostał niesmak. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się,...
przez Sebastian Stanek