Skontaktuj się z nami

Klasa okręgowa

Peciak: w Rytrze pracowało mi się bardzo dobrze

Dariusz Peciak nie jest już szkoleniowcem Popradu Rytro, zastąpił go Arkadiusz Sajdak. Zapraszamy na długą rozmowę z byłym szkoleniowcem Popradu.

Poprad Rytro od dawna słynął z bardzo dobrej organizacji, oddanych ludzi, którzy pracują na rzecz klubu. Czy w trakcie Pana pobytu w Rytrze wszystko funkcjonowało, jak należy czy zdarzały się niedociągnięcia?

– Chciałem powiedzieć, że byłem w różnych rolach w wielu klubach w regionie i mam takie porównanie o ich funkcjonowaniu. W Rytrze od prezesa po dyrektora, kierownika, cały zarząd, kończąc na sekretarzu to są najbardziej poukładani, każdy współpracował, nie sposób zapomnieć o Pani Eli, która pilnuje porządku, czystości, kultury osobistej. Generalnie bardzo dobra współpraca. Czasem broniłem zarząd, mówiłem zawodnikom, aby docenili to jak o nich dbają i pokazali to poprzez swoją aktywność na zajęciach i obecność.

Organizacja to jedno, ludzie drugie, ale bardzo ważnym aspektem jest także infrastruktura. W Rytrze stoi ona na bardzo wysokim poziomie, ale jak mawia klasyk „samo się nie zrobiło”, to zapewne ułatwiało Panu pracę, jednak ktoś musi wkładać w to ogrom pracy, aby stało to na najwyższym poziomie.

– Jako trener miałem wszystko, baza treningowa była na bardzo wysokim poziomie, prezes nadzorował jakość murawy, przyjezdne kluby zachwycały się nią. To działanie czasochłonne, koszenie, walcowanie, mimo to nie było nigdy bałaganu, to też świadczy o wysokim poziomie działalności klubu. Wszystko było uporządkowane, podam dobry przykład dla niektórych klubów – piłki. Oczko w głowie prezesa, najwyższy poziom danej marki, pilnowane, pompować nie mógł byle kto, profesjonalizm totalny. W magazynie wszystko opisane, poukładane, dlatego też rzeczy nie ginęły, nie psuły się. Nie było tak, że jest gospodarz i to wykonuje. Każdy, łącznie z posprzątaniem szatni był w to zaangażowany, przez zarząd, trenera po zawodników.

Przejął Pan zespół bodajże po porażce 14:1 z rezerwami Bruk-Bet Termalici, chyba ciężko było poukładać drużynę po tak bolesnej przegranej i jednocześnie musiało to być spore wyzwanie?

– Czwarta liga to było przedostatnie miejsce, zostaliśmy na nim i spadliśmy, była reorganizacja i spadała połowa ligi. Wtedy nastąpił krach, bardzo mocny, bardzo dużo zawodników odeszło. Pierwszą rundę po spadku graliśmy tak, że juniorzy jechali przykładowo do Ropy grali tam połówkę i potem wracaliśmy i wtedy grali cały mecz w seniorach. Brakowało ludzi, ale przetrwaliśmy jesień z brakiem ludzi.

W przerwie musiało nastąpić mocne postanowienie poprawy?

– W przerwie wzięliśmy się za konkretny trening, drużyna uwierzyła, że ten trening motoryczny da w tej lidze efekty, potem przełożyliśmy to na ligę i mieliśmy bardzo dobre wyniki. Wydawało się teraz w nowym sezonie, że jesteśmy na tyle mocni, jak przyszli nowi zawodnicy to będzie bułka z masłem, wszyscy mówili „faworyt”. Jednak pierwsze mecze nie szły po naszej myśli, porażka w Podegrodziu, choć wygrywamy 3:1 i tracimy dwa gole, potem z Zagórzanami ponownie 3:1 i tracimy gole, w tym ostatni ponownie ze stałego fragmentu gry i zaczyna się robić bałagan. Przegrywamy w Łącku 3:4, morale spadają, przeplatamy dobre mecze słabymi, tracimy dużo goli po SFG. Zgłaszałam więc początkiem września prezesowi, że prawdopodobnie zespół nie czuje mojego bodźcowania i żeby może rozglądał się za kimś innym.

Jak wyglądały Wasze relacje na linii trener – zarząd w momentach, gdy nie szło, gdy wyniki nie były takie, jakich oczekiwalibyście?

– Jak przegraliśmy mecz lub przytrafił się błąd w trakcie danego meczu, zawsze była analiza z zarządem, że tu chyba był błąd i dochodziliśmy do wspólnych wniosków. Było pocieszanie, aby nie przejmować się przeszłością, to już nie wróci. Czasem zagraliśmy mecz, który przegraliśmy, nie było punktów, ale prezes czy dyrektor potrafił przyjść powiedzieć, że kapitalny mecz, bo było widać zaangażowanie i walkę. Jako trenerowi pracowało mi się bardzo dobrze, czułem wsparcie cały czas, nie było tak, że trener najlepszy, to było wsparcie i merytoryczna rozmowa. Zawsze była analiza danej sytuacji, w związku z tym, nawet jak pojawiały się porażki to mogliśmy dojść do informacji, że przyczyn jest wiele.

Wspomniał Pan wcześniej o grze juniorami, ale byli też zawodnicy sprowadzani, którzy wyróżniali się w innych klubach. Jaką drogę obieraliście jako Poprad w doborze zawodników przez okres Pańskiej pracy w Rytrze?

– Były dyskusje w ciągu tygodnia z prezesem czy dyrektorem o meczu, z zawodnikami o procesach rozwojowych i o tym, w jakim kierunku iść czy to ma być armia zaciężna czy młodzież. Próbowaliśmy różnie, proponowałem najpierw chłopakom z Marcinkowic, których prowadziłem przyjść jeszcze do IV ligi, może któryś się wypromuje, zobaczy, sprawdzi się. Byli też zawodnicy z innych klubów. Pojawił się także w pewnym momencie wątek młodych talentów z okolicy, ułatwialiśmy im zadanie, wprowadzając do zespołu i pomagając w aklimatyzacji, jednocześnie stawiając swoje wymagania. Tutaj chciałbym przy transferach dodać jeszcze jedną rzecz, Poprad jak podejmował rozmowy, to najpierw szło pytanie do prezesów, działaczy innych klubów, jak była zgoda, to nie pytali czy mają płacić, a ile mają zapłacić. Każdy klub, który „dawał” zawodnika do Rytra nie miał problemu, bo Poprad płacił od razu.

Jednak nie zawsze wizje armii zaciężnej lub młodzieży sprawdzały się tak, jak należało. Gdzie tkwił kłopot? Domyślam się, że problem jest jeden i ten sam, jeśli rozmawiamy o niższych szczeblach rozgrywkowych.

– Problemem największym, jak zazwyczaj to bywa jest frekwencja spowodowana pracą, studiami. Problem, który należy zaakceptować, chociaż ja twardo stałem na stanowisku, organizuj sobie czas tak, aby przyjść. Wiadomo, gdy ktoś ma drugą zmianę to nie przyjdzie. Myślę jednak, że w wielu klubach znaczenie ma organizacja piłkarza, który skoro się decyduje, to może sobie czas ułożyć odpowiednio. Jak trenujesz, tak grasz. Po drugie w szatni są relacje, które się tworzą i drużyna się buduje.

Wracamy do Pańskiego rozstania z Porpadem, sugerował Pan sam zarządowi, że być może coś się wypaliło i nie ma już takiego wpływu na zespół. Jak było dalej po pierwszym sygnale?

– Potem toczyło się to dalej, przegraliśmy wysoko z Biegoniczanką i troszkę szok, zgłaszam po raz drugi, że drużyna nie reaguje i nie jestem pewien, odłożyliśmy to na kolejny dzień, spotkaliśmy się. Zarząd twierdził, że jak teraz odejdę to wszystko będzie na mnie, moja wina, nie będą patrzeć na postawę zawodników, nie będą patrzeć na inne okoliczności np. brak składu. Przekazali zawodnikom, że mi ufają i wydawało się, że jak dogoniliśmy wynik z Paszynem na wyjeździe to wszystko wraca. W meczu z Sokołem nogi w blokach, zawodnicy nie byli w stanie reagować na to co dzieje się na boisku i powiedziałem, jak to widzę, jak załatwiamy sprawę. Rozstaliśmy się za porozumieniem stron, za obustronną zgodą, jest nowy trener, któremu życzę, aby trafił do zawodników i to wszystko dźwignął.

Sebastian Stanek
 

 

 

 

Reklama

.

.

.

.

.

Archiwum

Musisz to przeczytać!

Więcej w Klasa okręgowa